czwartek, 19 maja 2016

Bocian w gnieździe

Urlop sprzyja haftowaniu. Dzisiaj kolejny skończony haft, bocian z książki Au fil de l'ocean.

Haftowany muliną DMC według rozpiski z książki, na lnie Zweigart Cashel 28 w kolorze summer khaki. W oryginale polecany był też Zweigart, tylko Belfast w kolorze naturalnym. Cóż, mam za dużo szarego lnu po tym jak próbowałam ustalić jaki kolor jest w zestawach od Les Brodeuses Parisiennes, więc stwierdziłam, że wykorzystam zapasy, nawet jak będzie trochę za ciemny. Wyszło IMHO całkiem OK.

 Bociana haftowało się lekko, łatwo i przyjemnie - i bardzo szybko. Gniazdo za to szło jak krew z nosa, zmienianie co chwilę nici i zaczynanie i kończenie nitki co 10-20 krzyżyków daje w kość. Przy dość luźnym lnie nie da się w tej części przeciągać nitki do następnego kawałka w tym samym kolorze, za bardzo to widać. Oczywiście nie obeszło się bez pomyłek, ale uznałam, że jeden krzyżyk więcej/mniej/wyżej/niżej akurat w tym miejscu nie ma znaczenia żadnego, nie zamierzam nic pruć.


Książka wydana przez Les Editions de Saxe stosunkowo niedawno, łatwa do kupienia zarówno w sklepach netowych, jak i bezpośrednio w wydawnictwie.

Wzory moim zdaniem bardzo fajne, całkiem nieźle się też haftuje z książki, da się ją rozłożyć tak, żeby się nie zamykała i przy okazji nie zniszczyć. Wada: trzeba haftować z książki, bo jakiś geniusz wpadł na pomysł, że przecież nie potrzeba symboli w schemacie, same kolory wystarczą. To zaś oznacza, że książka jest niekserowalna (podejrzewam, że taki był powód tego braku symboli). Do tego niektóre kolory z oznaczeń są zdecydowanie zbyt podobne jak na mój gust, przy sztucznym świetle kilka razy ratowałam się zdjęciem gotowego haftu, żeby wymyśleć, o który kolor teraz chodzi.



środa, 18 maja 2016

Koniec z ametystem

W końcu... Dzisiaj i wczoraj robiłam tylko ramkę po lewej stronie - jakieś 1500 krzyżyków, w zdecydowanej większości (ponad 90% na pewno) jednym kolorem. Nudne strasznie, trochę żałuję, że z lenistwa zostawiłam to sobie na koniec.

Zdjęcie złapane cudem, jeszcze pół godziny, a zrobiłoby się na tyle ciemno, że nawet na balkonie mój telefon nie dałby rady.


Jakościowo jest tak se, widać dość mocno, że na tym wzorze uczyłam się parkowania, pracy z krosnem i zaczynania i kończenia po prawej stronie. No, na fotce tego nie widać, tutaj widać tylko co najmniej dwie pomyłki koloru nici, których nie chciało mi się pruć.

Wzór z The Art of Stitching, mulina DMC według rozpiski, biała aida Zweigart 16.

Wzór IMHO zrobiony bardzo na odwal się, niewart w sumie nawet tych 10 dolarów. "Cudowne" artefakty zdjęcia czy tam skanu z którego był robiony widać nawet na fotce powyżej, tak, te dziwne odcienie szarego i niebieskiego to nie wina mojego zdjęcia, tak właśnie było we wzorze. Cóż, nigdy więcej wzorów od nich.

wtorek, 17 maja 2016

Zakupoholizm

Jak już dopełzły nitki Dansk Blomstergarn, to w jednej z książek znalazłam oprócz rozpiski na DMC, również rozpiskę na Soie d'Alger, sprawdziłam co to i się zakochałam. Teraz tylko próbuję nie przeginać i nie zamawiać dopóki nie będę miała czasu na zaczęcie nowego haftu. Na razie mam 3 na wykończeniu: Ametyst (\o/, w końcu), niepokazywanego bociana, no i te rozbabrane wisienki z samolotu. Plan na najbliższe dwa-trzy dni przewiduje skończenie dwóch pierwszych i zaczęcie jakiegoś duńskiego wzoru - najpierw tylko będę musiała sobie przypomnieć do którego z nich zamawiałam nici. Wygląda na to, że najdalej za pół roku poza pełną kolorówką DMC, będę też miała pełną kolorówkę Blomstergarn i przynajmniej spory kawałek Soie d'Alger (tego jest więcej niż DMC).

A, wspominałam już, że ręcznie farbowany len od Polstitches za mną chodzi? Kolejny objaw zakupoholizmu. Lnu też mam co najmniej na najbliższy rok, a aidy to i na trzy lata.

niedziela, 15 maja 2016

Haftowanie w samolocie

Z cyklu "jak nie zwariować w trakcie parunastogodzinnego lotu".

Zgodnie z przepisami, można zabrać do samolotu nożyczki o długości ostrza do 6 cm. Uwaga, nie można zabierać noży sprężynowych, scyzoryków, ogólnie niczego bardziej zaawansowanego niż najprostsze nożyczki. Ponieważ nie byłam pewna, czy mój obcinacz do nitek jest OK, więc nożyczki ze zdjęcia poniżej kupiłam już za kontrolą bezpieczeństwa, oficjalnie służą do wycinania włosków z nosa. Mają zaokrąglony nosek, ale poza tym są bardzo ostre, bardzo dobrze się sprawdzają. W drodze powrotnej były w bagażu podręcznym, nikt nie zareagował, nawet ich nie wyjmowałam z plecaka.

Przepuszczenie igieł przez kontrolę oficjalnie zależy od dobrej woli sprawdzającego, "jakby co" zamierzałam argumentować, że igła do haftu jest tępa, ale pies z kulawą nogą się igłą wbitą w robótkę nie zainteresował.



Fotka oczywiście z biznes klasy, w ekonomicznej raczej nie ma miejsca na rozłożenie się, chyba że ma się szczęście mojego chłopa, który prawie zawsze trafia na wolne miejsce obok.

Żeby nie było za różowo - jak się ma skłonności do choroby lokomocyjnej, to przy choćby lekkich turbulencjach haftowanie doprowadza do bólu głowy i nudności dużo szybciej niż czytanie. Do tego latające nożyczki czy igła to raczej nie jest dobry pomysł, więc jak tylko zaczynało telepać bardziej niż odrobinę, to musiałam wszystko chować do plecaka. Cóż, dość paskudny lot mi się trafił, od Grenlandii prawie nie było spokojnego kawałka.

Powrotny był spokojniejszy, no ale nocny i w ekonomicznej (jestem nietypowa, i jak mam budżet na jeden lot w biznes i jeden w ekonomicznej, to nocą lecę w ekonomicznej - i tak się nie wyśpię), więc haftowanie było poza dyskusją.