niedziela, 15 maja 2016

Haftowanie w samolocie

Z cyklu "jak nie zwariować w trakcie parunastogodzinnego lotu".

Zgodnie z przepisami, można zabrać do samolotu nożyczki o długości ostrza do 6 cm. Uwaga, nie można zabierać noży sprężynowych, scyzoryków, ogólnie niczego bardziej zaawansowanego niż najprostsze nożyczki. Ponieważ nie byłam pewna, czy mój obcinacz do nitek jest OK, więc nożyczki ze zdjęcia poniżej kupiłam już za kontrolą bezpieczeństwa, oficjalnie służą do wycinania włosków z nosa. Mają zaokrąglony nosek, ale poza tym są bardzo ostre, bardzo dobrze się sprawdzają. W drodze powrotnej były w bagażu podręcznym, nikt nie zareagował, nawet ich nie wyjmowałam z plecaka.

Przepuszczenie igieł przez kontrolę oficjalnie zależy od dobrej woli sprawdzającego, "jakby co" zamierzałam argumentować, że igła do haftu jest tępa, ale pies z kulawą nogą się igłą wbitą w robótkę nie zainteresował.



Fotka oczywiście z biznes klasy, w ekonomicznej raczej nie ma miejsca na rozłożenie się, chyba że ma się szczęście mojego chłopa, który prawie zawsze trafia na wolne miejsce obok.

Żeby nie było za różowo - jak się ma skłonności do choroby lokomocyjnej, to przy choćby lekkich turbulencjach haftowanie doprowadza do bólu głowy i nudności dużo szybciej niż czytanie. Do tego latające nożyczki czy igła to raczej nie jest dobry pomysł, więc jak tylko zaczynało telepać bardziej niż odrobinę, to musiałam wszystko chować do plecaka. Cóż, dość paskudny lot mi się trafił, od Grenlandii prawie nie było spokojnego kawałka.

Powrotny był spokojniejszy, no ale nocny i w ekonomicznej (jestem nietypowa, i jak mam budżet na jeden lot w biznes i jeden w ekonomicznej, to nocą lecę w ekonomicznej - i tak się nie wyśpię), więc haftowanie było poza dyskusją.

1 komentarz: